Nareszcie! Żegnaj PKOBP! Spłaciłem debet i mogłem nareszcie powiedzieć
temu bankowi "żegnaj"! A oto historia jak zamykałem konto.
Warunki brzegowe - konto wspólne, 2 karty, współwłaściciel w dalekiej
Kanadzie, kartę zabrał ze sobą.
Próba pierwsza - w oddziale niemacierzystym. Efekt: no wie pan, może
pan, ale my tylko wyślemy wniosek do oddziału macierzystego i oni
zamkną, ale musi pan oddać karty. Obie. No jak pan nie ma, to trzeba
zastrzec i dopiero wtedy.
Dzwonię na "kartolinię" i wypytany o nazwisko rodowe matki
współwłaściciela zastrzegam kartę. Ale - uwaga - nowa karta zostaje
wysłana na adres współwłaściciela! Dodatkowo proszą o kontakt z jego
strony. W swojej naiwności myślę, że da się wysłanie tej już
niezastrzeżonej karty współwłaścicielowi wycofać, bo ja - podobno - nie
mogę. Ale nie wypada dzwonić w środku nocy... Różnica czasu!
Następnego dnia okazało się, że przekombinowałem. Współwłaściciel zdaje
raport, że potwierdził zastrzeżenie karty, ale nie mógł wycofać wysłania
nowej. Mógłby to zrobić, gdyby on pierwszy zastrzegał. Ponadto pytano go
o to, czy karta została zgubiona czy skradziona, przytomnie
odpowiedział, że "się gdzieś zawieruszyła, a i tak z niej nie korzystał,
więc jest nie potrzebna".
A więc dalej mam niezastrzeżoną kartę i nie mogę zamknąć rachunku.
Próba druga - w oddziale macierzystym. Zbieg okoliczności - akurat
zdarzyło mi się być w odległym o ponad 500 km mieście, gdzie dawno temu
zakładałem rachunek. W oddziale marmury i... klima, za oknami wściekły
upał, choć to pozytywne. Po półgodzinnym oczekiwaniu w pustawej sali
(ech, kiedyś kolejki były tu większe!) trafiam przed oblicze...
bankówki? Wyłuszczam sprawę. Pani wydaje się rozumieć moją pewną
irytację, jest miła i z reprezentowaną instytucją identyfikuje się
akurat tyle, ile trzeba. Zadaje standardowe pytanie, dlaczego chcę
zrezygnować z tak wspaniałego konta, więc odpowiadam - "paskarskie
procenty, złodziejskie opłaty i marna sieć bankomatów". Pani topnieje.
Co do pierwszych dwóch punktów przyznaje mi rację, ale ostatni dotyka ją
do żywego, próbuje protestować, jednak po rozciągnięciu horyzontów tylko
na Europę już traci animusz. Ale do rzeczy. Tu jednak się okazuje, że
można zastrzec nawet kartę współwłaściciela, która do niego nie dotarła
i pani w tym celu loguje się do jakiegoś systemu kartowego. Jednak
system wyraźnie odmawia posłuszeństwa, nawet na jakimś komputerze na
zapleczu. Pani wpada na pomysł, by zadzwonić na "kartolinię". W tym celu
idziemy do drugiej sali, gdzie jest darmofon. Kurde, ale technika!
Rozmawiam najpierw ja, potem pani i nic nie wskórujemy. Telefon
trzeszczy, jakby ktoś piłował kable. Wracamy i znów walka z systemem.
W końcu pani wpada na koncept, żeby może chociaż debet zlikwidować, to
mnie nie obciążą opłatą za odnowienie. No to jest jakieś połowiczne
rozwiązanie, ale tylko półśrodek. I gdy już, zrezygnowany, wyrażam
zgodę, system zaskakuje! Udaje się zastrzec tą niedostarczoną kartę.
Potem to już bułka z masłem - muszę podpisać rezygnację z...
"Płatności", które kiedyś założyłem w iPKO (dobrze, że tylko 3, do
każdego kartka A4) i... koniec! Koniec! Dostaję nawet stosowny papier na
to i karteczkę, że po potrąceniu opłat i odsetek zostaje kwota do
wypłaty, którąż niezwłocznie realizuję.
Ufff.
Co ciekawe - do iPKO mogę się ciągle zalogować, ale wszędzie "Brak
rachunków" albo "Nie posiadasz żadnego rachunku, na którym mogłaby być
wykonana wybrana operacja." Tylko zdefiniowani odbiorcy zostali. Mam
nadzieję, że mnie nie obciążą...
--
Grzexs
|